Styczeń miesiącem spacerów :)

Od czegoś trzeba zacząć! A ja zaczęłam od spacerów, co prawda miały być codziennie no, ale wiadomo z malutkim dzieckiem nie zawsze się udaje zrobić wszystko co człowiek sobie zaplanuje ;). Szczególnie zimą kiedy pogoda mocno w kratkę, raz prawie wiosenna a raz przypomina o sobie zima ;) no i niestety smog też nie zawsze pozwolił nam wyjść na spacer. Cieszę się mimo wszystko, że te parę razy udało się wyjść – w sumie 14 razy :) i zrobiliśmy 30 km z wózkiem. Nie powiem na początku czułam, że kondycji brak zupełnie, do tego ciało mocno się w ciąży zmieniło i tu boli tam strzyka :D

A skoro już udało się ruszyć z kanapy, bo cel jest jasno określony

WRÓCIĆ DO FORMY Z 2015 ROKU I ZRZUCIĆ TE NADPROGRAMOWE KILOGRAMY :D

to trzeba działać dalej i nie odpuszczać. Szczególnie, że powoli waga ruszyła w dół co cieszy mnie niezmiernie.

A co teraz? Jaki kolejne kroki na drodze do realizacji założenia?

Teraz dorzucam ćwiczenia wzmacniające w domu do tych moich spacerów. Za nim zacznę biegać muszę najpierw zadbać o mieście, szczególnie kręgosłupa i dna miednicy. Bez tego wiele nie pobiegam! A ja chcę to zrobić mądrze, bo na kontuzje nie mogę i nie chcę sobie pozwolić.

A do tego wszystkiego jestem bardzo ciekawa jak dzięki aktywności poprawią mi się wyniki insuliny. Robiłam badania w styczniu, teraz kolejne na koniec marca więc może coś już będzie widać. A nie powiem liczę i to bardzo, że uda się opanować tą moją insulinooporność i będę mogła na nowo cieszyć się bieganiem :)

A tym czasem wracam do obowiązków mamy i trzymam kciuki za wszystkich którzy walczą tak jak ja z insulinoopornością i nie tylko :)

Postaram się być tu częściej i motywować do choćby najmniejszej aktywności fizycznej :)

Jak to jest przebiec półmaraton bez przygotowania?

Co tu dużo mówić – nikomu nie polecam takiego wyczynu! I to nie chodzi o przygotowanie fizyczne (choć jest bardzo ważne) u mnie problem był z głową!?

Tak, tak właśnie z głową … to nie nogi mi odmawiały posłuszeństwa – no może po za słynną Belwederską – tam nogi miałam jak z ołowiu ;) ale od 9 km walczyłam z przemożną chęcią przejścia do marszu …a w efekcie końcowym pewnie i zejściem z trasy.

Ale skąd taki problem? Przecież to nie był mój pierwszy półmaraton!

A no wzięło się stąd, że przez ostatnie 3 miesiące łącznego biegania miałam 150 km? W ciągu marca raz przebiegłam 17 km i dwa razy po 14 km parę krótszych biegów głównie 5-7 kilometrowych. Trochę ćwiczeń wzmacniających korpus i to by było na tyle jeśli mówimy o przygotowaniach … Dramat prawda? Też tak myślę!

Gdyby nie to, że Szwagier zdecydował się na debiut na tym dystansie to ja bym nawet nie zapisała się ;) no, ale powiedziało się A to trzeba powiedzieć B … Rok temu zapisałam Szwagra na pierwszy bieg – Bieg Konstytucji 3 Maja (5 km) i od tamtej pory regularnie biegamy na wszystkich imprezach razem :) no to jak mogłam nie towarzyszyć mu i tym razem? Choć z tym towarzyszeniem to tylko przez pierwsze 9 km później odleciał mi i straciłam go z oczu ;) ale fajnie było patrzeć jak bawi się na trasie.

A jak mi się biegło?

Kiedy minęłam 13 km jak by ktoś odłączył mi zasilanie … wszystko było pod górkę! Po mimo, że przed biegiem okleiłam sobie stopy specjalnymi plastrami, które miały zapobiec bąblom czułam jak co raz bardziej zaczyna mi doskwierać prawa stopa  – nie będę wam prezentowała jakiej wielkości bąbel mi się zrobił na haluksie i na dużym palcu ;). No i świadomość – cholera ostatnio biegałaś tylko 14 km? Co ty sobie wyobrażałaś?! Jeszcze 7 km do mety! To dobre 50 minut biegu! Podkręciłam sobie głośność w ipodzie i robiłam wszystko byle nie myśleć o czekających mnie kilometrach … a już w ogóle nie chciałam myśleć o 19 km! Im bliżej było Łazienek Królewskich tym mi się robiło bardziej gorąco … Tuż za Gagarina jak skręciliśmy w ul. Parkową był punkt z wodą – złapałam jeden kubek wypiłam i przeszłam do marszu, żeby zebrać siły na ostatnie kilometry, drugi kubek z wodą i myślę sobie jak nie zacznę teraz biec to nogi mi odmówią posłuszeństwa – ale na samą myśl, że za chwile będzie pod tą cholerną górkę robiło mi się słabo. No, ale wybiegłam za zakrętu i widzę odliczanie 400 m, 300 m, myślę sobie – jesssuuu jakie te metry są długie! 200 m, 100 m i napis zostało Ci 1500 m do mety! O mamo nie dam rady! Zaczęłam przeliczać ile czasu potrzebuję na pokonanie tego dystansu – myślę sobie – dobra spinasz się i lecisz tą końcówkę na maksa i będziesz miała to już za sobą!

No i kiedy nogi przeszły już w tryb biegu po płaskim i chyba zapomniały, że sekundę wcześniej ledwo co odrywały się od asfaltu ruszyłam do mety! A już ostatnie 400 metrów to leciałam byle szybciej ;)

Kiedy odebrałam medal, ewakuowałam się z tego tłumu, złapałam oddech i powiedzmy doszłam do siebie – powiedziałam sobie – nigdy więcej nie porywaj się na taki bieg bez przygotowań! W końcu bieganie ma sprawiać radość a nie ponad dwie godziny przekonywania siebie, że dam radę :D

Choć nie powiem, jak zobaczyłam wynik 02:24:47 pomyślałam sobie – o kurde tylko 1,5 minut gorzej niż BMW i o 4 minuty gorzej od debiuty przed którym się na prawdę solidnie przygotowywałam.

Aaaaa i po za obtartą ręką pod pachą i dwoma gigantycznymi bąblami nic mnie po tym półmaratonie nie boli! Nic nie ciągnie, nie strzyka, nic a nic!

Aaaaa no i gratuluję Szwagrowi debiutu! Poleciał swoje pierwsze 21 km jak strzała! :D

wszystko gotowe!

Jest dobrze!

Motywacja na najwyższym poziomie jest! W głowie wszystko poukładane! Rzeczy przygotowane, żeby jutro rano nie miotać się po mieszkaniu i dodatkowo stresować ;). Kolacja zjedzona, została jeszcze relaksacyjna kąpiel i nic tylko jutro śmignąć połóweczkę ;)

… ale żeby nie było stres jest i to duży, nawet większy niż przed debiutem – może dlatego, bo wiem już jaki to wysiłek dla mojego organizmu ;) chyba najbardziej się boję czy nogi wytrzymają – w sensie nie kondycyjnie tylko ścięgna (niestety niedoczynność tarczycy wcale nie pomaga w regeneracji) …. powodem stresu jest też moja głowa – bo jak już raz czy drugi człowiek się jakiejś kontuzji nabawił (choć nigdy podczas zawodów) to jednak ciężko czasami walczy się z głową, bo ona przez cały czas robi wszystko, żeby się poddać – taka to cholera jest, o! całe szczęście, że ja z tych gadatliwych jestem to ją zagaduję – nawet gadanie do siebie przez ponad dwie godziny to dla mnie nie problem :D liczę na to, że jak to zawsze bywa przy tego rodzaju imprezach, będę tak pochłonięta atmosferą, rozglądaniem się za znajomymi biegaczami, gonieniem zająca i wypatrywaniem kolejnego znacznika kilometrów, że pewnie wiele nie będę musiała mówić ;)

No nic co ma być to będzie – na ile mi nogi pozwoliły to się przygotowałam, wplotłam inne treningi – więcej roweru, brzuszki, przysiady, plank, pompki a nawet ostatnio rower – wszystko po to, żeby wzmocnić ciało i być pewną, że niczego nie zaniedbuję. Pewnie, że może mogłam więcej zrobić, więcej kilometrów przebiec – no ale to ma być frajda! to ma być pasja i dawać mi energię! Dlatego zrobiłam tyle ile było trzeba, żeby zachować równowagę między pozytywną energią płynącą z treningów a lenistwem ;) … tak tak lenistwem, też mam momenty kiedy mi się po prostu nie chce ruszyć z kanapy i są takie dni kiedy mimo wszystko wygrywam i idę na trening a są takie dni kiedy wiem, że nie ma sensu walczyć i siadam z książką i odpoczywam – takie dni też są potrzebne :)

A teraz moi drodzy bardzo proszę o trzymanie kciuków, żeby jutro dobiec (a nie doczołgać) się do mety ;)

grupa wsparcia!

Co to? Kto to?

A są to ludzie, których non stop spotykam na swojej drodze :) staram się czerpać z każdej znajomości wszystko co się da. Od nie których biorę uśmiech i pozytywne nastawienie, od innych siłę i taką pozytywną zazdrość, a jeszcze od innych motywację do działania, do osiągania kolejnego celu. A jeszcze inni stawiają przede mną kolejne cele które chcę osiągnąć!

Przyjaciele i rodzina wspierają mnie na każdym kroku i to od nich biorę siłę uparcie dążyć do wyznaczonego celu.

Znajomi i nie znajomi, którzy czytają tego bloga motywują mnie chyba jeszcze bardziej do wytrwania w walce o zdrowe, wysportowane ciało i samozadowolenie ze swojego życia :) tak tak świadomość, że ktoś czyta te moje wypociny i być może wpada na genialną myśl „kurde a może ja też spróbuję” działa na mnie jak ładowarka do baterii ;)

Ale czasami przychodzi tak czas, że potrzeba tej mocy z zewnątrz bardziej, że człowiek szuka dookoła przysłowiowego kopniaka w zadek, bo nie idzie ruszyć do przodu.

I tym razem na mojej drodze znaleźli się ludzie, którzy tego kopniaka dali ;) – dzięki Dziewczyny z kursu odchudzania i zdrowego odżywiania w poradni #coio! Tego było mi trzeba :) … no, ale o co chodzi? :)

Chodzi o to, że głośno wśród dziewczyn z którymi uczestniczę w wyżej wymienionym kursie zadeklarowałam się, że przez dwa miesiące 3 razy w tygodniu będę wzmacniać moje mięśnie brzucha, kręgosłup, pośladki z całą obręczą miedniczną. Nie tylko ja się wyrwałam z takimi deklaracjami ;) każda z nas musiała zadeklarować jak będzie ćwiczyć przez najbliższy tydzień. A, że tydzień  to tak szybko śmignie, że przyznaję się bez bicia podpuściłam trochę J. żeby też się zadeklarowała do ćwiczeń na dłuższą metę :D więc byłyśmy już dwie! Wróciłam do domu i nie wiele myśląc wyciągnęłam matę, przebrałam się w coś wygodnego i 35 minut wyciskałam siódme poty z mojego brzucha i pośladków :D

Na facebooku umieściłam post o tym jak takie niby nie pozorne umówienie się na ćwiczenia potrafi super zmotywować (nie oszukujmy się do nudnych ćwiczeń, ale koniecznych dla biegacza i nie tylko biegacza) i już kolejne dziewczyny się przyłączyły do wyzwania!

Dzisiaj wpadłam na kolejny sposób jak jeszcze bardziej się zmotywować do wytrwania w postanowieniu!

Ubrałam się w strój kąpielowy i poprosiłam Ł. o to by zrobił mi zdjęcia – brzuch, pośladki oraz bokiem. Za dwa miesiące założę ten sam kostium i poproszę o powtórne zdjęcia. Zobaczymy jak moje ciało się zmieniło – a ja wiem, że jeśli się przyłożę i będę regularnie ćwiczyć to się zmieni :)

Tak więc zachęcam i Was! Zróbcie zdjęcia dzisiaj lub w weekend, zachowajcie je a za dwa miesiące powtórzcie sesję i same się przekonacie, że mam rację :D

Gdyby coś służę dodatkową dawką motywacji – coś się wymyśli!

Trzymam za wszystkich i za siebie kciuki, żeby ten cel osiągnąć!

P.S. mówiłam, że muszę się z kimś założyć, żeby wytrwać w ćwiczeniach, bo inaczej słabo widzę moją motywację do wyginania ciała na macie. A tu proszę tyle energii we mnie wstąpiło, że ja wiem, że się uda :) 

brakuje mi wolnych weekendów ;)

Przeglądając dzisiaj kalendarz biegów na najbliższe tygodnie i wybierając te w których chcę wziąć udział doszłam do wniosku, że brakuje mi wolnych weekendów ;)

Niestety z paru biegów musiałam zrezygnować z powodu szkoły a nie powiem, niektóre wyglądają bardzo ciekawie.

I tak na przykład w tą sobotę odbędzie się Bieg Łosia na terenie Kampinoskiego Parku Narodowego. Ech, aż szkoda, że nie mogę w nim wziąć udziału, bo zapowiada się 17 km w przepięknych okolicznościach przyrody. No nic może następnym razem uda mi się załapać na ten bieg :) Liczę, że w przyszłym roku będzie skoro w tym jest to już trzecia edycja! Za wszystkich biorących w nim udział trzymam kciuki i zazdroszczę Wam! :)

Kolejny bieg z którego całkiem świadomie zrezygnowałam to III Półmaraton Grudziądz-Rulewo śladami Bronka Malinowskiego. Nie powiem strasznie chodzi mi po głowie ten bieg, ale no cóż trzeba się otwarcie przyznać – nie dałabym rady go pobiec. To jeszcze nie ta forma, żeby pozwolić sobie na 2 półmaratony w przeciągu nie wiele ponad miesiąca. Ten bieg również wpisuję sobie do kalendarza na przyszły rok!

Ale znalazłam też kilka biegów w których planuję wziąć udział :D i tak:

  • już w przyszły wtorek On The Run w Łazienkach Królewskich czyli bieg przy świetle latarki – to już czwarty bieg (mój 3 w którym będę brała udział) i powiem szczerze, że nie mogę się doczekać, bo bieg ma swój klimat i nieprzeciętną atmosferę :)
  • parę dni później w sobotę biorę udział w charytatywnym marszobiegu „Biegam, bo lubię, pomagam!” – nie ma nic lepszego niż możliwość połączenia tego co się kocha z możliwością pomagania innym.
  • dzień później Bieg Oshee 10 km – bieg towarzyszący przy Orlen Warsaw Marathon – za jakiś czas pobiegnę tu królewski dystans :)
  • w długi weekend majowy biegnę dwa biegi – najpierw III Bieg Flagi na 10 km a dzień później 25 Bieg Konstytucji 3 Maja na 5 km
  • II bieg Grand Prix Żoliborza 10 km
  • III Podkowińska Dycha pod koniec maja – miałam biec w zeszłym roku, ale jakoś nie udało mi się tam dotrzeć więc w tym postanowiłam pobiegać po Podkowie Leśnej :)
  • Skywayrun Military Mińsk Mazowiecki – 5 km biegu po płycie lotniska – dodam, że bieg zaczyna się o 22:00 więc w ogóle czuję, że będzie super klimat :)
  • I Bieg Konstanciński im. Piotra Nurowskiego – uwielbiam biegać w takim terenie, do tego daleko nie mam więc czemu nie? :)
  • BMW Półmaraton Warszawski
  • V Tarczyński Półmaraton

w między czasie na pewno jeszcze postaram się wziąć udział w Biegu Powstania Warszawskiego, no i to dopiero początek sezonu biegowego więc nic tylko biegać :)

Z całego serca zachęcam do brania udziału w zawodach, atmosfera jest na każdym biegu wyjątkowa, radość z uczestniczenia nie do określenia a jeśli ktoś nie lubi tłumów to jest sporo bardziej kameralnych biegów – nie trzeba od razu biec w tłumie 10.000 ludzi :D

jak to jest jak na starcie człowiek zgubi swojego zająca?

A no słabo jest ;) bo człowiek musi sam sobie założonego czasu pilnować, po drodze liczyć, kalkulować, sprawdzać. Nic tylko się rozprasza i skupić się na biegu nie może!

Oczywiście żartuję :) ale ja jak to ja chyba lekko zaspana byłam dzisiaj rano, bo nie mogłam się odnaleźć w swojej strefie startowej. Na dodatek ostatnie 20 minut przed startem spędziłam w kolejce do niebieskiej chatki, bo oczywiście w okolicy było ich tylko 5, a wolałam już po całym placu nie ganiać w poszukiwaniu kolejnych.

Kiedy już wybiła godzina 10 zaczęłam przeczesywać tłumy ludzi na starcie w poszukiwaniu całkiem charakterystycznych ludzi … Spartan i ich nie znalazłam ;)

Stwierdziłam trudno, stoję gdzie stoję za plecami widziałam zająca na 2:20 więc założyłam, że będzie dobrze.

No i było dobrze, przez 18 km … Po podbiegu na Wenedów i zmianie podłoża na bruk moje ścięgno głośno krzyczało – zwolnij do cholery!

Więc zwolniłam i już stwierdziłam, że czasu nie gonię ile wyjdzie to wyjdzie. W polu widzenia pojawił się wcześniejszy zając na 2:20 więc grzecznie biegłam trzymając się chorągiewki w polu widzenia ;)

No i na metę wpadłam z czasem netto 02:20:09 więc w sumie nie jest źle, ba jest nawet bardzo dobrze jak na debiut! Dlaczego uważam, że jest bardzo dobrze? Bo całe 21 km przebiegłam równym tempem, nie spaliłam się na pierwszych 5 km, nie dałam się porwać tłumowi, kontrolowałam tempo, oddech i z całych sił starałam się nie wydłużać kroku.

jest mój!

Teraz leżę na kanapie z wodą i odpoczywam z okładem pod kolanem i w głowie już układam plany na przyszłe biegi! :)

Gratuluję wszystkim którzy dzisiaj pokonali 21,097 km i do zobaczenia na kolejnych biegach!

P.S. moje endomondo pokazało czas 02:17:17 więc bardziej mi się podoba :D

bieganie3

czas ułożyć sobie plan działania!

Ten wielki dzień zbliża się wielkimi krokami i powoli trzeba zacząć sobie w głowie układać plan działania… możecie spytać po co? a ja wam powiem, że nie znam lepszego sposobu na ogarnięcie nerwów jak sobie rozplanować co i jak, żeby jak już przyjdzie co do czego nie ganiać po mieszkaniu w panice i zastanawiać się czego zapomniałam, albo już na samym biegu – biegnę za szybko? za wolno? przyśpieszyć? w którym miejscu jestem? Dlatego ja wolę sobie ułożyć plan działania! Pewnie, że nie będzie to plan od A do Z z wyliczeniem każdej minuty, ale taki zarys – taka moja check list :)

Najpierw ustaliłam z moją panią dietetyk co zjeść przed biegiem, aby po pierwsze mieć siłę przebiec, a po drugie nie paść za raz za metą tudzież nie napchać się nie wiadomo ile, bo też nie ma co przesadzać. I tak dzień zacznę od koktajlu herbalife z bananem, otrębami gryczanymi, odżywką białkową na mleku sojowym. Na sam bieg biorę dwa batony proteinowe (normalnie wystarcza mi jeden, ale biorę pod uwagę, że biegnę rano, czyli nie mam zapasu kalorii z całego dnia). Po biegu koktajl o zwiększonej zawartości białka i po jakiś 2-3 godzinach normalny posiłek. Tak będzie wyglądało żywienie w dniu biegu. W sobotę zafunduję sobie jakiś makaron z kurczakiem tak na zasadzie „ładowania węglowodanów” :D

Co na siebie założę to wszystko zależy od pogody – na ten moment liczę na krótkie spodenki i krótki rękawek! ;) planuję łapać słońce przez te 2,5 godziny biegu i produkować witaminę D!

Co do ustalenia sobie prędkości i zapisania w pamięci na którym kilometrze powinnam być z jakim czasem to jeszcze potrzebuję chwili – patrząc na treningi i mając w pamięci, że na zawodach to jednak mimo wszystko tłum Cię pociągnie obstawiam, że równe tempo 7 min/km będzie optymalne. Na pewno na pierwszych 10 km muszę się pilnować, żeby nie przyśpieszać! Trasę oglądałam, zwiedzałam i podziwiałam – liczę, że na 7 km nie skręcę w stronę domu :D mapka_pl

mapka

Jeszcze jutro ostatnie dłuższe bieganie, w przyszłym tygodniu małe 5-7 km i do dzieła!

próba generalna przed półmaratonem …

…. czyli jak się biegało przez ostatnie dwa tygodnie?!

A biegało się całkiem dobrze! Na prawdę jakiejś mocy nabieram na wiosnę :D

W niedzielę 1.03 pobiegłam życiówkę na 10 km – udało się zejść poniżej godziny! I jestem z siebie dumna, bo rok temu ten sam dystans pokonałam w czasie 01:18:19 więc o ponad 18 minut poprawiłam swój wynik w ciągu roku :)

W zeszły czwartek zmierzyłam się z dystansem 18 km i wtedy wróciła mi wiara we własne możliwości. Nie powiem lekki stres był, że może jednak mimo przygotowań nie dam rady przebiec 21.097 km.

A dzisiaj ( po wczorajszym ładowaniu węglowodanów na urodzinach u chrześniaka ;) ) pobiegłam 20.10 km :D nie wiem czy to wczorajsze pyszności czy dzisiejszy zielony koktajl dały mi taką moc, ale pokonałam cały dystans w równym tempie – średnio 7 min/km :)

A do tego z każdą próbą ćwiczenia mięśni brzucha czy to plank czy brzuszki lub inne cuda widzę efekty! Może nie wykonuję wszystkich ćwiczeń perfekcyjnie, ale za każdym razem jest więcej powtórzeń, dłużej i mocniej. I nawet nie sądziłam, że obserwacja swojego własnego ciała może być tak fascynująca :D serio zadziwia mnie jak każda seria ma przełożenie na kolejne treningi, jak mięśnie się przystosowują, uelastyczniają i nabierają mocy :) Aż chce się więcej!

8-9 tydzień przygotowań do półmaratonu

sesja made by fox_graf

bo przyjaciele wydobywają z Ciebie wszystko to co najlepsze …

… a ja mam najlepszych przyjaciół na świecie!

Dziękuję Foxi za zdjęcia i Dżoanie za makijaż. Z Wami dziewczyny mogę iść na koniec świata! 

jak się nie zniechęcić kiedy nic się nie dzieje?

Sądzę, że każdy kto przerabiał proces odchudzania miał za sobą momenty zwątpienia, zniechęcenia wolnym tempem odchudzania albo wręcz brakiem jakiekolwiek zmiany na wadze. Co wtedy zrobić, żeby czasami nie zejść z obranej drogi do zdrowego stylu życia? …. poczekać! Tak, tak dokładnie poczekać :)

Organizm to takie zmyślne urządzenie, które nie tak łatwo poddaje się zmianom.Ii choć na początku współpracuje i wszystko idzie wręcz piorunująco, przychodzi taki moment, że rozpoczyna się walka o każdy gram spalonego tłuszczu!

Ja na początku chudłam wręcz w tempie oszałamiającym. Przez pierwsze tygodnie traciłam 2-3 kg. Efekt 10 kg po 2 miesiącach tak bardzo mnie zmotywował, że pierwsze spowolnienie zupełnie nie miało wpływu na moją silą wolę. Lecz z czasem proces chudnięcia zaczął wyhamowywać … i wahać się :). Nie mówię, że tyłam, ale raz schudłam 1,5 kg a tydzień później 10 dag ;) i tak już zostało do dnia dzisiejszego.

Te miesiące procesu odchudzania wiele nauczyły mnie o moim ciele. Wiem, że nawet jeśli w jednym tygodniu nic się nie dzieje to w drugim odnotuję spadek wagi. Uczę się już powoli jak dobierać ilość białka do ilości aktywności fizycznej. Ile 130-140 g białka w ciągu dnia to tak naprawdę jest jedzenia. Jak przygotować sobie posiłki, żeby zjeść odpowiednio dużo kalorii w dni kiedy idę na 2 godzinne bieganie. Dzięki co tygodniowej wizycie w poradni dietetycznej i analizowaniu tego co zjadałam i wiem jakie to miało przełożenie na moje ciało. Ile spaliłam tkanki tłuszczowej, jak wygląda poziom nawodnienia oraz tkanka mięśniowa.

Nauczyłam się ze spokojem obserwować moje ciało, jak reaguje na to co jem i co piję. Przestałam skupiać się na samej wadze, raczej interesuje mnie czy ubrania zrobiły się za duże :) bo waga jak pokazało moje ostatnie ważenie może być mylna ;). Schudłam 20 dag a waga odnotowała wzrost! A czemu się ciesze, ze tego przyrostu wagi? Bo to mięśnie wzrosły! I nawodnienie się poprawiło :)

Dlatego nie wolno się poddawać! Trzeba spokojnie robić swoje, a efekty na pewno przyjdą! Nie można nerwowo patrzeć na licznik wagi i załamywać się, że waga stoi. Jeśli robimy wszystko dobrze, jemy zdrowo i w sposób zbilansowany, ruszamy się i odpoczywamy jak należy to znaczy, że organizm przyzwyczaja się do nowego stylu i tylko trzeba dać mu czas.

Najlepszym nauczycielem cierpliwości jest nasze własne ciało! :)